
Pierogi z cielęciną
Ten niesamowity talerz dostałam po długiej przejażdżce rowerowej nad jeziorami mazurskimi w Jabłoni. Restauracja Imbirowy Sad – 10/10, mogłabym tu codziennie ładować węgle.
Moja mała baśń o polskich smakach, pierogowych ucztach, parujących miskach żurku i innych kulinarnych skarbach.
Ten niesamowity talerz dostałam po długiej przejażdżce rowerowej nad jeziorami mazurskimi w Jabłoni. Restauracja Imbirowy Sad – 10/10, mogłabym tu codziennie ładować węgle.
Gdzieś w centrum Krakowa, dzięki lokalnej wskazówce. Proste, swojskie i dokładnie to, czego potrzebowałam po długim dniu spacerów po mieście.
Wybór z Pierozek w Brooklynie, gdzie podają najbardziej autentyczne pierogi w NYC. Robią tam ponad 2000 ręcznie lepionych pierogów dziennie, a ja sama mogłabym zjeść połowę z nich.
Ruciane-Nida, Tawerna Duch Puszczy! Mam lekką obsesję na punkcie grzybów, a ryba to mój język miłości. Te pierogi miały farsz z lokalnego sandacza z sosem kurkowo-porowym. OMG 10/10!
Mistrzostwo polskich klusek – to nie były pierogi, ale wypełnione mielonym mięsem. Smaczne, choć stosunek ciasta do mięsa szybko mnie pokonał.
Jedna z moich ulubionych wariacji podczas tygodniowej pierogowej serii. Farsz z dorsza, a ciasto zabarwione gotowanymi burakami. Niebo w gębie. Też po długiej przejażdżce rowerowej, więc byłam głodna jak wilk.
Mały Holender – mamy też zdjęcie zupy stamtąd. Zdecydowanie wyjątkowe, farsz z młodej pokrzywy. Do tego surowy seler korzeniowy w plasterkach, udający jabłko – po kilku kęsach dalej nie byłam pewna, co jem. Nie moje ulubione, ale ciekawa odmiana.
Też w centrum Krakowa. Jeśli dobrze pamiętam – farsz ze słodkiego sera. Muszę robić lepsze notatki.
Pierogi Boys w Brooklynie – pierogi ruskie i z mięsem. Lokal jest malutki, więc można patrzeć, jak gość lepi pierogi tuż przed tobą. Obsługa świetna, a personel dopingował mój przedszkolny poziom polskiego. Wrócę choćby dla tego wsparcia.
Tradycja Mazurskiego Smaku – miejsce 12/10. Pierogi obłędne, klimat marzenie, obsługa pierwsza klasa. Kupiłam też inne polskie specjały, np. ciasto i lokalny likier cynamonowo-jabłkowy, o którym dalej marzę...
Tak, mam obsesję na punkcie żurku tak samo jak pierogów. Znowu Kraków, znowu brak notatek, tajemnicza restauracja – zero żalu.
Wciąż Kraków – całkiem spodobała mi się wersja z jajkiem sadzonym zamiast na twardo. Różnorodność to przyprawa życia.
Restauracja Imbirowy Sad znów zachwyciła – żurek z fermentowanym szafranem. Absolutnie magiczne.
Bez notatek, tylko miłość. Uwierz mi – było bosko.
Mały Holender. Może to był żurek, a może nie? Jedzenie było przepyszne, choć lokal przepełniony po brzegi. Spacer po okolicy wynagrodził tłumy – zdecydowanie warto było.
Pierwsze Boże Narodzenie w Polsce. Domowe jedzenie, odblokowane szczęście.
Kolejna porcja prostej radości na talerzu. Czego chcieć więcej?
Domowy żurek przebija restauracyjne wersje o 1000%. Każdy ma swój przepis, z małym twistem, innym smakiem czy unikalną dekoracją. Było obłędnie, mimo że byłam już pełna po dniach nieustannego jedzenia. W tym momencie średnia wynosiła dwie miski żurku dziennie.
Ta sama historia, wciąż przepyszny.
Przepis z NYT Cooking, który faktycznie wyszedł. Orzeźwiający, wyjątkowy, ale zdecydowanie zbyt czasochłonny, bym kiedykolwiek go powtórzyła.
Miks wszystkiego po trochu – nie wiem, co dokładnie w tym było, ale smakowało świetnie. Znowu: domowe jedzenie nie ma sobie równych.
Kremowe jajka z chrupiącymi kawałkami boczku. Jedno z moich ulubionych śniadań, mimo że normalnie jestem die-hard fanką jajek sadzonych.
Mieszanka różnych kiełbas.
Można to po prostu kupić w sklepie! Niesamowicie świeże. Podpisuję petycję, żeby to wprowadzili na całym świecie.
Moje umiejętności lepienia pierogów się poprawiają. Robota wykonana pięknie.
Tradycyjna potrawa makowa na Boże Narodzenie. Nie wiem dokładnie, co w niej było, ale była bardzo słodka i ciężka. Poddałam się po kilku łyżkach.
Śniadaniowe jedzenie. Uwielbiam wszystkie kiełbasy, ale pasztet z wątróbki był najlepszy.
Tatar, a w tle barszcz. Byłam już trochę chora w tym momencie, więc wszystkie zupy mnie ratowały.
Niebieski bus Nysa, Kraków. Grillowana, wędzona i idealna. Moja polska towarzyszka nie była zachwycona, ale ja tak.
Nie zamawiałam tego i na początku nie miałam pojęcia, na co patrzę. Zazwyczaj seler kojarzy mi się z tą zieloną, bezkaloryczną nic-nie-wartą pałką… a tu zwrot akcji! Było pyszne. A te grzyby? Soczyste i delikatne jak marzenie. Całe danie skomponowało się idealnie.
Poza domowym jedzeniem – to była najlepsza zapiekanka, jaką jadłam. Królowa polskiego street foodu. Pieczarki, ser i czysta radość.
Dostałam ją w turystycznym nadmorskim miejscu. Bardzo mi smakowała. Pewnie nie była robiona całkowicie od podstaw, ale na rybne rzeczy zawsze się piszę.
Chrupiące warstwy ziemniaczane z kawałkami boczku i lawiną śmietany. To nie były pierogi, ale były tak dobre, że nie mam pytań.
Zjedliśmy kilka rund pączków. Z nadzieniem z dżemu? Z kremem? Kto to wie.
Restauracja hotelowa w małym miasteczku, ale porcje gigantyczne. Smacznie i elegancko, ale musiałam walczyć o życie, żeby zjeść wszystko. Nie wygląda na dużo, ale w tajemnicy podsuwałam mięso na talerz sąsiada.
Barszcz czerwony i naleśniki z serem. Musiałam spróbować – było okej. Ale tak naprawdę przyszliśmy po kanapkę z krewetkami.
Tak, mam skarpetki w pierogi i tak, prawie schowałam tę poduszkę z restauracji do torby. Samokontrola była tu prawdziwym dodatkiem.